Mapa witryny


Życie codzienne polskich zesłańców w ZSRR w latach 1940-1946. Studia pod red. Stanisława Ciesielskiego


Posłowie


     Masowe deportacje ludności nie były ani wynalazkiem systemu radzieckiego, ani tym bardziej osobistym wymysłem Stalina, ale właśnie w tym systemie zastosowano je na ogromną skalę, nadając im przy tym wymiar ważnego elementu polityki państwowej i czyniąc swoistą "normą" postępowania wobec grup ludności ocenianych na Kremlu jako choćby tylko potencjalnie zagrażające polityce władz czy ledwie ją utrudniające.
     Deportacje przeprowadzone z rozkazu władz ZSRR w okresie drugiej wojny światowej można podzielić zasadniczo na dwie grupy. Do pierwszej zaliczyć wypadnie przesiedlenia całych grup narodowościowych (np. Niemców, ludów Północnego Kaukazu, Tatarów krymskich), do drugiej przesiedlenia ludności, zwłaszcza z terenów zaanektowanych przez ZSRR w latach 1939-1940, w zasadzie nie oparte na kryteriach etnicznych, lecz społecznych i politycznych. I te drugie miały wszakże aspekt narodowy, dotykały bowiem w pierwszej kolejności grupy aktywne na różnych płaszczyznach życia społecznego, których represjonowanie uderzało dotkliwie w byt narodowy. Wyraźnie było to widoczne w odniesieniu do Polaków.
     Wraz z wysiedleniem z rodzinnych stron przesiedleńcy tracili cały lub niemal cały majątek: domy i mieszkania, ich wyposażenie, inwentarz gospodarczy żywy i martwy, odzież, biblioteki i inne dobra kultury. Wyraźnie determinowało to ich położenie w nowych miejscach pobytu. Musieli tworzyć od podstaw elementarne warunki bytowania, a okoliczności tego procesu były na ogół ekstremalnie trudne i w wymiarze geograficzno-przyrodniczym, i w wymiarze ekonomicznym, i - co szczególnie ważne - w wymiarze administracyjnych ograniczeń i nakazów, wynikających z nowego statusu. Całkowicie nowe warunki przyrodnicze, brak odpowiednich kwater, głód i szalejące choroby, wyniszczająca praca w na ogół bardzo trudnych warunkach - były to czynniki dziesiątkujące zesłańców.
     Analiza różnorodnych informacji dotyczących położenia wywiezionych prowadzi do wniosku, że - niezależnie od barbarzyńskiego charakteru samych deportacji - wielu decyzji dotyczących przebiegu przesiedleń i urządzenia się zesłanych w nowych miejscach pobytu nie wykonywano, a w najlepszym razie wykonywano częściowo. Tylko w pewnym stopniu uwzględniały one zresztą realną sytuację panującą w rejonach zesłania. Zasadniczą sprawą było nieprzygotowanie na przyjęcie przesiedleńców w rejonach i obwodach, do których byli oni kierowani. W warunkach stałych niedoborów w gospodarce radzieckiej i skrajnie scentralizowanej dyspozycji środkami materialnymi i finansowymi, a później również w warunkach wojny i jej rygorów władze miejscowe nie były w stanie - nawet jeśli chciały, a trudno o tym mówić w skali powszechnej - rozwiązywać problemów przesiedleńców. Miarą tych ostatnich była choćby sytuacja mieszkaniowa, aprowizacyjna i sanitarna, a nawet zatrudnienie.
     W takich warunkach - na skutek w pełni świadomych decyzji władz państwowych ZSRR - życie codzienne stawało się niekończącym się pasmem udręk, dramatów i tragedii. Każdy niemal dzień większości deportowanych zaczynał się i kończył najbardziej podstawowymi pytaniami egzystencjalnymi: o to co uda się zdobyć do zjedzenia, co założyć na grzbiet i na nogi, czy będzie czym ogrzać kąt mieszkalny. Każdy dzień niósł ze sobą zagrożenie bytu, nieuchronnie rodzące refleksję: co z nami będzie? co stanie się ze mną jako jednostką, z moją rodziną, z grupą, z którą się identyfikuję, z nami jako ludźmi i jako Polakami? Opresyjna rzeczywistość miała odgrywać funkcję degradującą jednostkę ludzką do poziomu siły roboczej, bezwolnie podporządkowującej się nakazom i zakazom, wtopionej w bezkształtną masę "społeczeństwa radzieckiego", jedyny cel widzącej w minimalnym zaspokojeniu najbardziej elementarnych potrzeb. Jakże głęboki sens miało powtarzane - z niejaką lubością przez niższych i wyższych funkcjonariuszy i "zarządców", a nieraz z dobrotliwą życzliwością przez prostych ludzi - zdanie: "nie priwykniosz - podochniosz", będące symbolem tamtejszej codzienności.
     Powszedni dzień polskiego zesłańca był więc walką o to, by nie "podochnut'". Jak trudna, dramatyczna była to walka, jak potwornie trudne były warunki, w jakich się toczyła - o tym traktują odpowiednie studia zawarte w tej książce i nie ma potrzeby powtarzania zawartych tam ustaleń w jakiejś zbiorczej formule, z konieczności ograniczającej się do utartych frazesów. W tej walce sukcesem był każdy kolejny dzień. Nie zawsze kończyła się ona zwycięstwem, a świadectwem tych porażek pozostają kości polskich zesłańców w rosyjskiej, kazachstańskiej czy uzbekistańskiej ziemi.
     Czy jednak rzeczywistą antynomią śmierci było "przywyknięcie", przystosowanie się do realiów panujących na "nieludzkiej ziemi"? Jest to w pytanie czy owo "przywyknięcie" to tylko zdolność do wykonywania przez kilkanaście godzin dziennie ciężkiej pracy w syberyjskiej tajdze, stepach Kazachstanu i karagandyjskiej kopalni, spowszednienie obcowania z wszami, pluskwami i karaluchami, przyzwyczajenie się do stałego uczucia głodu, do snu na klepisku w ziemiance czy kilkudziesięcioosobowym, zimnym baraku, do powszechnego brudu, do chodzenia w łachmanach? W tym sensie zesłańcy zapewne jakoś "przywykli" - wszak nie mieli wyboru - choć ograniczali te dolegliwości jak mogli i jak umieli, "cywilizując", na miarę sił i środków, fizyczne otoczenie, wyczyniając prawdziwe cuda kulinarne, nabierając wprawy i sprawności w wykonywaniu narzuconych robót.
     Ale przetrwać oznaczało nie tylko podtrzymać biologiczną egzystencję. Przeciwnie nawet - ta ostatnia w dużej mierze zależała od umiejętności wyzwolenia aktywności czerpiącej swe źródło nie tylko, a może i nie przede wszystkim, z sił fizycznych, ale także z bardziej niewymiernych i trudniejszych do zdefiniowania sił "duchowych". Była to zdolność do przeciwstawienia szokowi wywołanemu już samym aktem wyrwania z rodzinnych siedzib, wtłoczenia w bydlęce wagony i powiezienia w nieznane, a pogłębionemu zetknięciem z obcą, surową przyrodą, z obcym kulturowo i cywilizacyjnie, często wrogim otoczeniem społecznym. Ta zdolność oznaczała przyswojenie sobie nowych reguł postępowania, często kolidujących z zakorzenionymi nawykami i wyznawanym systemem norm (np. akceptację kradzieży czy oszustwa), znalezienie rozsądnej proporcji między uległością a sprzeciwem, rezygnację z niejednego życiowego dogmatu i zarazem uchronienie wartości, których wyrzeczenie się oznaczało degradację moralną. Aby przeżyć nie tylko w biologicznym, ale i humanistycznym sensie tego słowa "priwyknut'" można było i wolno było tylko w ograniczonym zakresie, równocześnie stawiając instynktownie czy świadomie opór zewnętrznej opresji. Przejawami tego oporu były w naszym przekonaniu odmowa pracy w dni świąteczne i oszustwo przy rozliczeniu się z zadań roboczych, dbałość o wygląd i śpiewanie pieśni patriotycznych, kultywowanie religii i starania o utrzymanie dzieci w polskości.
     W kategoriach walki o przetrwanie i nieprzywyknięcie zarazem - choć oczywiście nie tylko - widzieć można utrzymywanie więzi rodzinnych i środowiskowych, czy tworzenie "domu" nie tylko jako miejsca do spania i jedzenia, ale jako ogniska domowego, skupiającego myśli i uczucia, kształtującego osobowość. Przeciwstawienie się apatii, rezygnacji, ubezwłasnowolnieniu, nawet jeśli żywiołowo przybierało formy zaskakujące - jak choćby owa złudna wiara we Francję i Amerykę, wróżby i seanse spirytystyczne - było warunkiem przetrwania. Pogrążający się biernie w rozpaczy staczali się w końcu i duchowo, i fizycznie.
     Problem przystosowania się i oporu z pewnością nie został w tych studiach wyczerpany. Nie potraktowano go zresztą w sposób wyodrębniony, w autonomicznym, monograficznym opracowaniu. Żaden z autorów na tym etapie badań nie stawiał sobie takiego celu.
     Wielowymiarowość "codziennego życia" czyni zeń ogromnie szeroki i złożony obszar badawczy, którego eksplorację podjąć muszą nie tylko historycy, ale także socjologowie, psychologowie, etnolodzy, literaturoznawcy. Autorzy niniejszej książki starali się ustalić pewien zrąb faktów w zakresie kilku wybranych problemów. Skoncentrowano się na nich, starając się ująć je w czasowym i geograficznym zróżnicowaniu i najbardziej typowych wariantach zdarzeniowych. Nie powtarzając tu ustaleń zawartych w poszczególnych studiach, należy zwrócić uwagę na kilka spraw ogólniejszych. Jakkolwiek do lata 1941 r. los polskich zesłańców był określany decyzjami centralnych władz ZSRR, szczegółowymi instrukcjami i dyrektywami, co sugerowałoby daleko posuniętą uniformizację sytuacji w czasie deportacji i na zesłaniu, to w praktyce bywało bardzo różnie. Ogromnie wiele zależało jednak od konkretnych warunków lokalnych i od konkretnych ludzi: zarówno tych występujących po stronie umownie nazwanej "radziecką", jak i samych Polaków. Zjawiska typowe łatwiej przy tym wskazać w okresie do sierpniowej amnestii w 1941 r., gdy Polacy - przy wszystkich subtelnych różnicach wynikających z odmienności kategorii - byli formalnie zesłańcami. Standardy owe wyraźniej występowały w osiedlach specjalnych przesiedleńców, zwłaszcza w leśnych "posiołkach" na północy, nieco mniej przejrzyste są w Kazachstanie, wśród deportowanych w kwietniu 1940 r., bowiem większa była tam różnorodność ich konkretnych odmian i przejawów. Obraz ten poważnie komplikuje się w okresie późniejszym, co wynika ze zniesienia ograniczeń nałożonych przez zesłańczy status oraz występującej od jesieni 1941 r. co najmniej do połowy 1942 r. ogromnej ruchliwości Polaków. Po amnestii w nieporównywalnie większym stopniu niż wcześniej sami zesłańcy mogli wpływać na swój los, choć nie zawsze oznaczało to możliwość dokonywania w pełni świadomych i nie skrępowanych wyborów. Wielokrotnie decydował los, przypadek, zbieg różnych, niezależnych od nich okoliczności, ale też istniało dość spore pole dla indywidualnej i grupowej aktywności i zaradności. W każdym razie warunki życia Polaków na skutek działania różnych czynników wyraźnie się różnicowały i był to proces przebiegający wśród wszystkich uprzednich kategorii zesłańców. Ogromnie utrudnia to określanie jakichś wspólnych mianowników dla większych grup, zwłaszcza, że różnice położenia mierzone mogą być tak specyficznymi kryteriami jak wielkość przydziału chleba czy liczba par butów w rodzinie. Różnica 100 g ciemnego pieczywa była różnicą ogromną, mogła wręcz wyznaczać granicę między głodem a względną sytością. Oczywiście i wtedy istniały pewne wyznaczniki wspólnoty losu Polaków w głębi ZSRR i w poszczególnych studiach starano się je wskazywać, tyle że rysują się one dość nieostro poprzez znaczne rozszerzenie skali praktycznych wariantów.
     Wiele zagadnień zostało jedynie zasygnalizowanych, wstępnie zarysowanych na marginesie zasadniczych rozważań. Nie oznacza to, iż nie są one godne szczególnej nawet uwagi badaczy. Wprost przeciwnie. W trakcie badań pojawiły się problemy zasługujące na gruntowniejsze studia. Wskazać tu należy przede wszystkim cały wachlarz pytań związanych z kształtowaniem się i dynamiką postaw ludzi deportowanych, z ich zachowaniami w sytuacjach charakterystycznych dla położenia zesłańców, z ich stosunkiem do otoczenia społecznego, zwłaszcza do różnych grup narodowościowych. Interesujące byłoby zapewne także bliższe przyjrzenie się wrażeniom, jakie odnosili w kontakcie z przyrodą, będącą wielokrotnie przerażającą i wrogą siłą, ale dla niejednego także czynnikiem swoistej fascynacji.
     Autorzy studiów ograniczyli pole badawcze zajmując się praktycznie tylko Polakami. Wynikało to z dotychczasowego stanu badań, ale przede wszystkim z dostępnej bazy źródłowej. Przedstawienie losów innych grup zesłańców z Polski: Żydów Ukraińców czy Białorusinów, a także wzajemnych stosunków między nimi, jest niewątpliwie pilnym postulatem badawczym.
     Trudne warsztatowo, ale niesłychanie ważne dla zrozumienia i wyjaśnienia całokształtu życia na zesłaniu byłoby pogłębione spojrzenie na zasady moralne, którym hołdowano, którymi kierowano się w rozwiązywaniu dramatycznych dylematów. W kontekście tych problemów pojawia się zagadnienie ról odgrywanych w grupach zesłańczych, a zwłaszcza w rodzinach, przez poszczególne osoby. Jest to m.in. kapitalna kwestia roli matki, najczęściej dźwigającej na swych barkach odpowiedzialność za rodzinę jako całość i za poszczególnych jej członków, stającej przed całym szeregiem wyborów, w których stawką było wręcz życie jej najbliższych, matki pracującej, matki cierpiącej, matki wychowującej, opiekunki ogniska domowego i polskości. Ale jest to także kwestia dziecka, które niejednokrotnie w codziennym zesłańczym życiu polskiej rodziny odgrywało role absolutnie niestandardowe, przypisane w normalnych warunkach innym pokoleniom.
     Doświadczenia i materiały zebrane przez autorów w toku dotychczasowych badań zdają się wskazywać, iż przynajmniej część z wymienionych problemów może i powinna rychło stać się przedmiotem dalszych studiów, podejmowanych nie tylko przez historyków.



O autorze
  
Mapa witryny
  
E-mail
  
Linki